Wysłany: Sob 23:54, 23 Lut 2008
Temat postu: Ciotka spełniasię artystycznie, czyli opowiadanie o Lunie
Czyli coś z typu " dlaczego niektórym ludziom powinno się zabronić korzystania z worda".
Opowiadanie o Lunie. I o koniach. I o Tomie też.
Lu nie jest infantylną kretynką, nie jest plastikową Barbie, ani też zbawicielką świata, nie rozumie koni najlepiej na świecie, nie umie z nimi rozmawiać, nie jest cudownym jeźdźcem. Jest sobą, co nie zawsze wychodzi jej na dobre. generalnie wychodzi jej to na bardzo niedobre. Ale inaczej nie potrafi, wobec czego prowadzi swoją smutną egzystencję w świecie, który coraz to próbuje jej dowalić. Zapraszam do zapoznania się z moją tfurczością ( początek pisany 5 lat temu może zniechęcać, ale potem jest lepiej. uwierzcie)
-Ma dopiero 1,5 roku, nie możesz jej sadzać na konia! Przecież ona ledwo co chodzi!
-Jeździła jeszcze przed swoim urodzeniem, a Domi jest jak anioł. Z resztą, moje dziecko, moja sprawa- powiedziała Kate i nie zważając na protesty męża posadziła dziewczynkę na konia. Dziecko odruchowo chwyciło się grzywy i wtuliło twarz w miękką sierść. Wtedy Luna po raz pierwszy w życiu siedziała na koniu. I choć nie wiedziała co się dzieje, to ciepła i aksamitna sierść, kojące ruchy i przyjemny zapach dawały jej poczucie bezpieczeństwa.
Odtąd jej życie kręciło się wokół koni. Spędzała z nimi całe dnie. Wśród nich przeżywała przygody, przenosiła się do innego świata. To one były jej najwierniejszymi powiernikami, ukochanymi przyjaciółmi. Nie znała innego życia niż to, zza końskiej grzywy. Kochała je. Były jej drugą rodziną. Wszystkie. Te sportowe, stojące w stajni, tuż przy domu, emerytowane leniwie wygrzewające się w delikatnym słońcu i te, uratowane od śmierci, nierzadko kalekie, żyjące pół dziko na ogromnych łąkach.
Jazda konna była dla Luny czymś absolutnie naturalnym. Uważała ją za rzecz równie normalną jak chodzenie. Jej rodzice z niczym isę nie spieszyli. Pozwalali dziewczynie przyzwyczajać się do nowości, akceptować je, nierzadko negować. Wszystko co robili było przemyślane, wypraktykowane. W dzień swoich siódmych urodzin Luna przesiadła się ze swego ukochanego szetlanda, na gniadego kuca walijskiego Avocado. Początki ich współpracy były trudne. Amazonka nie bardzo mogła przyzwyczaić się do humorzastego, niepewnego, rozpieszczonego wałacha. Pierwsze treningi prawie zawsze kończyły się upadkami. Ale otrzepywała, wstawała i wsiadała z powrotem. Nie umiała odpuścić. Choć łzy ciekły jej po policzkach, zagryzała wargi i próbowała po raz kolejny. Aż do skutku. Nie wiele jeszcze rozumiała, nie wiele miała jeszcze siły, jednak czuła, że ma w sobie to coś. Że potrafi dokonać rzeczy wielkich.
***
-Mamo, gdzie jest mój frak?-
-Tam gdzie go zostawiłaś- Kate czasem zastanawiała się czy Luna naprawdę była jej dzieckiem.
-A gdzie go zostawiłam?- spytała dziewczynka patrząc się niepewnie. Dzieciom w wieku lat 8 nie powinno zadawać się tak trudnych pytań. Zwłaszcza w dniu zawodów.
-Gotowe? Jesteśmy już prawie spóźnieni!
-Nie! Zgubiłam gdzieś frak. Tato, i co ja teraz zrobię?- dziewczyna powoli zalewała się łzami.
-Pójdziesz do bagażnika i zobaczysz, że twój frak jest w torbie, którą przygotowałaś sobie wczoraj wieczorem, żeby niczego nie zapomnieć- uśmiechnął się mężczyzna po czym wyszedł z pokoju.
Zamieszanie potrwało jeszcze chwilę, po czym cała ekipa, licząca kilkanaście osób, dziesięć koni i masę sprzętu wyruszyła w drogę.
-Pamiętaj, równo na wodzach, galopuj, nie wpędzaj, a wszystko będzie dobrze. I oparcie na strzemionach- ojciec z uśmiechem poklepał kuca. Luna wzięła głęboki oddech, zamknęła na chwilę oczy, po czym wyjechała na parkur. Chciała wygrać. Chciała być pierwsza, chciała zachwycić wszystkich. Bo przecież nie była zwyczajna, była wyjątkowa… i na tym zakończyły się jej rozważania, gdyż kuc kategorycznie odmówił współpracy, zatrzymując się już przed pierwszą przeszkodą. Dziewczyna wzięła trzy głębokie oddechy, zamknęła konia w łydkach i ruszyła mocnym tempem. Kuc zdjął się foule wcześniej, ale parkur dokończył już w mistrzowskim stylu.
Niebieskooka z zachwytem patrzyła na swoją matkę wygrywającą właśnie konkurs klasy C. Chciała być taka jak ona. Ale pomimo tego, że się starała, nigdy jej nie wychodziło.
-Co masz taką minę? Uśmiechnij się!
-No, bo ja bym chciała skakać jak mama. Albo jak ty wujku- większość przyszywanej rodziny Luny było w kadrze narodowej.
-I będziesz. Nie oczekuj, że w wieku 8 lat zawojujesz świat. Poczekaj i przykładaj się do treningów. Zobaczysz, że kiedyś będę cie jeszcze przygotowywał do mistrzostw świata w skokach, bo przecież to chcesz trenować prawda?- uśmiechnął się mężczyzna.
-Yhym- dziewczynka zawsze mówiła yhym, gdy nie chciała kłamać.
***
Była burza. Ciężkie krople z głuchym dudnieniem uderzały o parapet, wystukując szaloną melodię. . Luna leżała w łóżku z otwartymi oczyma. Nie spała. Czuła w środku jakieś dławienie. Coś co nie pozwalało jej odpłynąć w krainę snów. Dziewczynka nie wiedziała co powodowało to uczucie, jednak czuła, że nie było to nic dobrego. Drzwi jej pokoju otworzyły się. Stała w nich niania. Cienie na jej szczuplej twarzy potęgowały wrażenie kobiety zmęczonej i załamanej. A przecież taka nie była. Zawsze radosna, uśmiech nigdy nie schodził z jej twarzy…
-Luna...- szepnęła łamiącym głosem.
-Coś się stało?- spytała Niebieskooka.
-Posłuchaj kochanie, gdy twoi rodzice wracali do domu z czempionatu, zdarzył się wypadek. Nie dało się ich uratować- opiekunka z całej siły przytuliła Lunę. Dziewczynka nic nie rozumiała. Nie mogła pojąc o co chodzi, dlaczego niania płacze i co tak naprawdę stało się z jej rodzicami, bo przecież nie zginęli. Nie mogli zginać. Potrzebowała ich. Była za mała, żeby dać sobie samej radę. Nie mogli jej opuścić. Przecież ją kochali, więc chcieli dla niej wszystkiego co najlepsze. A przecież to, co właśnie zrobili, wcale takie nie było.
Pewnie znów ktoś się z niej nabijał, robił sobie żarty.
-Jak ty teraz będziesz żyć… Tak mi przykro…- szlochała niania.
-Dlaczego ci przykro?- spytała Niebieskooka patrząc na nią ze zdziwieniem.
-Luna, oni umarli! Nie żyją! Rozumiesz?- krzyknęła opiekunka.
-To nie możliwe. Oni nie mogli umrzeć. To głupie- rzekła spokojnie dziewczynka.
-Już nigdy ich nie zobaczysz. To koniec. Już nie masz rodziców. Słyszysz?! Tak jak Nick! ONI NIE WRÓCĄ!!! - Rosa patrzyła na Lunę z obłędem w oczach.
-Odeszli? Tak jak Nick? Porwała ich rzeka? Przecież ja go w ogóle nie pamiętam. On zginął w czasie powodzi. A teraz nie ma powodzi. Pada tylko deszcz. Oni wrócą. Muszą wrócić…- słowa niani obijały się echem po jej głowie. Coraz głośniej i głośniej. Powoli dochodziło do niej co stało się z jej rodzicami.
Dziewczyna wybiegła z domu i wróciła dopiero nad ranem.
Zastała tam szalejącą ze strachu nianię, policję, a także przyjaciół i sąsiadów. Wszyscy na nią czekali.
-Dziecko drogie gdzie byłaś?- spytała opiekunka
-Nieważne.- powiedziała Luna chłodnym głosem i poszła do swojego domu. Gdy przebrała się i trochę ochłonęła zeszła na dół. Wszyscy rzucili się na nią z wyrazami współczucia, chęcią pomocy i całą resztą. Luna tylko mętnie odpowiadała, nawet nie słysząc co do niej mówili. W końcu zauważyła Johna, najlepszego przyjaciela jej rodziców. Podbiegła do niego i z całej siły się przytuliła. Odkąd pamiętała John zawsze był w pobliżu. Był ich sąsiadem, a także przyjacielem.
-Wujku- szepnęła przełykając łzy.
-Luna tak mi przykro. Nie mogę nawet znaleźć słów, aby to wyrazić. Jak się czujesz?- zapytał cicho.
-Nie wiem, już nic nie wiem.
-Posłuchaj- powiedział siadając- twoi rodzice umarli, ale to nie znaczy, że to już koniec. Ziemia jest tylko przystankiem na drodze do wieczności, oni odeszli tam, gdzie będzie im lepiej. Spotkają się z bogiem, a przy nim zaznają wiecznego szczęścia, więc powinniśmy się cieszyć. Wiem, że ci trudno, jeśli chcesz to płacz, ale wiedz, że twoje życie nie powinno się skończyć, musisz żyć i pokazać rodzicom i Bogu, że dobrze je przeżyłaś i zasługujesz, aby do nich dołączyć- mówił coś jeszcze, ale ona zasnęła.
Obudziła się dopiero następnego dnia. Rosa i John załatwiali wszystkie sprawy związane z pogrzebem.
-Słuchaj Luna twoi rodzice zaciągnęli kredyt pod zastaw posiadłości. Niestety bank musi ją zająć, ale nie martw się, mam trochę oszczędności i postaram się ją wykupić. Obiecuję, że nie sprzedam ani jednego konia, zapewnię im dobry dom.
-A ja? Co ze mną?
-Nie masz żadnej rodziny, żadnych bliskich. Jutro przyjedzie dyrektorka z domu dziecka - powiedział ze smutkiem.
-A ty? Czy nie mógłbyś mnie przygarnąć? Przecież mogłabym pracować w stajni- szlochała, po woli ogarniało ją przerażenie.
-Bardzo bym tego chciał, ale pomyśl logicznie. Samotny, były więzień chcący zaadoptować małą dziewczynkę. Nawet gdybym nie wiem jak chciał, nie będę miał jakichkolwiek szans.
-Ale oni przecież oni niesłusznie cię wsadzili, ty byłeś niewinny. Uniewinnili cię !- zaczęła krzyczeć. To znaczy chciała, ale gardło zbyt mocno ją bolało.
-Posłuchaj. Ja to wiem i ty to wiesz, ale choćbym był najbardziej niewinnym człowiekiem na ziemi to fakt, że byłem więźniem przekreśla mnie jako opiekuna.
ps. nie wiem czy w dobrym dziale. jakoby co, przenieście.